środa, 17 kwietnia 2013

    Cofnę się do końcówki 70-tych lat (dokładnie nie pamiętam, bo kalendarz nie miał wtedy większego znaczenia, ale było to ok 7 klasy podstawówki). Wspomniałem już o uwięziowym "Perkozie" z silnikiem MK-17, który w przeciwieństwie do Rytma był baaaardzo przyzwoitym motorkiem. Mocy w nim nie było, ale i Perkoz nie był latającą siekierą, więc radził sobie bezproblemowo. Latałem wtedy systematycznie na asfaltowym kręgu Aeroklubu Ziemi Mazowieckiej i w modelu byłem zakochany. W tamtych czasach nie było łatwo - żeby polatać, należało przemierzyć "z buta" ok 5 km na lotnisko, z modelem pod pachą i  osprzętem serwisowym (w moim przypadku zamkniętym w magicznej, drewnianej walizce). Nikt wtedy się nie zastanawiał nad udogodnieniami transportowymi, bo potrzeba przygody wypierała niewygody (mały rym mi się przytrafił:-)).  Któregoś dnia, po lataniu, poszedłem z moim nieodłącznym kompanem - Golesiem, na kwadrat szybowcowy, gdzie Jak-12 wynosił je w powietrze. Żeby było wygodnie,  Perkoza ze skrzynką zostawilismy w hangarze samolotowym.  
Na kwadracie musieliśmy wyglądać na zamurowanych przez to, co widzimy, bo po jakimś czasie podszedł do nas jakiś człowiek (pewnie szybownik) i zaproponował, żebyśmy po wylądowaniu holówki porozmawiali z pilotem, a być może zabierze nas w powietrze. Z natury jestem nieśmiałkiem, więc ta propozycja była co najmniej nie na miejscu. Ja mam rozmawiać z pilotem??!! Przecież pilot to człowiek-kosmita,  wniebowzięty, którego od reszty śmiertelników dzieli mistyczna kurtyna!
Kiedy holówka wylądowała, pchnięci wewnętrznym nakazem i ręką prowodyra, pobiegliśmy w stronę samolotu i zaczęliśmy coś dukać w stronę pilota. W połowie człowiek - w połowie bóg zdławił silnik, wysiadł z samolotu i powiedział, że kiedy wróci, będziemy mogli po kolei z nim polecieć. Poszedł coś uzgadniać do szybowników, ja zamurowany nie wiedziałem, czy trwam we śnie, czy też może zbliża się apokalipsa...
Później wszystko potoczyło się błyskawicznie - ja leciałem pierwszy, Goleś chyba też leciał, ale tego już nie pamiętam, bo w głowie przewijał mi się zapętlony obraz lotu. Moment wyczepienia się szybowca i nurkowanie samolotu ze zdławionym silnikiem był na szycie tej pętli... 
Nie wiem, czy w tamtych czasach pilotów holujących obowiązywał już zakaz zabierania pasażerów, ale wiem, że dzięki temu (być może wykroczeniu) poczuliśmy o co chodzi w wniebowstąpieniu;-)
To, co nastąpiło kilka chwil później, pozwoliło mi dla odmiany doświadczyć ... lądowania bez spadochronu.....
Po powrocie do hangaru, przekrzykując się z Golesiem w wyrażaniu tego co nas spotkało, w miejscu, gdzie złożyliśmy modelarskie gadżety,  natknęliśmy się na pustkę...   Poszukiwania nie zmieniły rzeczywistości - musiałem się pogodzić ze stratą ukochanego latadła.  Domyślaliśmy się nawet, kto upodobał sobie mojego Perkoza; loty obserwowało dwóch kolesiów, być może nasiąkających w tym momencie bakcylem modelarstwa; tylko czemu miłość do lotnictwa w ich przypadku była tak zaborcza??
Podczas powrotu do domu w głowie przewalały mi się, na zmianę: obrazy z lotu samolotem, pustka, na jaką trafił mój wzrok po powrocie do hangaru i kolesie, którzy pewnie próbują  właśnie gdzieś w garażu odpalać silnik Perkoza.
Pamiętam też, że bałem się reakcji rodziców na wieść o bezsensownej utracie modelu, którego - bądź co bądź - byli sponsorami..
Po powrocie emocje puściły, przeryczałem pół nocy, ale już następnego dnia snułem znów marzenia i plany stworzenia czegoś na otarcie łez;-) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz