sobota, 13 kwietnia 2013

Inicjacja

.......Kiedy Krzysiek oblatał samolotka, odpaliliśmy silnik powtórnie i po starcie beznamiętnie przekazał mi nadajnik mówiąc: "teraz ty- jak będziesz miał problem, oddasz mi nadajnik.........". Nogi zwiotczały, w głowie zawirowało, i jak w stanie agonalnym zobaczyłem moją -bądź co bądź- krótką drogę w karierze modelarza i najbliższą przyszłość - karkołomny lot modelu do gleby, zainicjowany dzikimi ruchami moich paluchów, wyginających drążki we wszystkich możliwych kierunkach. Nieprawdopodobne, ale podobny wir emocjii przeżyłem podczas pierwszego samodzielnego lotu szybowcowego. Wprawdzie wtedy nie mogłem oddać drążków instruktorowi, ale bałagan, jaki miałem w głowie był analogiczny - z sekundy na sekundę zmieniający się stan: od zwątpienia do utraty przytomności - poprzez stan zobojętnienia - i w końcu powrotu instynktu samozachowawczego i  zmartwychwstania wiary w siebie; ba! - przypływ mocy!
Lot pilota-ucznia - Jejusia, który szanowni piknikowicze mieli okazję obserwować, mógł przypominać taniec koneserów win markowych, jaki czasem możemy podziwiać podczas imprez masowo-odpustowych. "Mógł" - bo ja tego lotu nie pamiętam (po prostu). Pamiętam tylko zdradziecki czyn Krzycha (jak spontanicznie mu zaufałem, tak go znienawidziłem - stał się w ułamku sekundy Brutusem, Kuklinowskim i Judaszem w jednej osobie), który odmówił mi przejęcia drągów podczas podejścia do lądowania... Moje marzenia, wyłuskane na ten  cel (o głupoto!-wydawało mi się szlachetny) oszczędności, miały zostać pogrzebane w jednej chwili w jakimś krecim dołku!!???!!
Odwlekałem moment lądowania na ile to możliwe, ale kiedy z nadajnika odezwał się złowieszczy pikacz informujący o kończącym się paliwie , wiedziałem że moje (bo samolot i ja to jedność) minuty są policzone....
Oczywiście lądowania również nie pamiętam; pamiętam natomiast dziką radość, jaka eksplodowała we mnie po odnalezieniu, gdzieś w polu - wydawać by się mogło - ubitego modelu. Złamane śmigło, trochę ziemi w silniku i wyczepione skrzydło - jedyna konsekwencja tego nieobliczalnego lotu. 
Dla kogoś spoza "branży" wydaje się pewnie niemożliwe, żeby kilka listewek, folia i silniczek to wszystko wprawiający w ruch, wywołały takie emocje. Być może jestem psychicznie chory, ale tak to przeżyłem wtedy i przeżywałem jeszcze wiele razy, na okoliczność oblotów, trudnych pilotażowo modeli, lub po prostu słabszego dnia.
Doświadczenie, jakie do tej pory zdobyłem jest małe, bo moja przygoda z modelarstwem nie przebiega w moim wypadku constans, ale nie wątpię w to, że takie emocje, bez względu na ilość wylatanych godzin będą mi towarzyszyły zawsze.
Teraz czasy są łatwiejsze, bo to i modele jakby gumowe bardziej się tworzy, a i symulator trochę pomoże w stawianiu pierwszych kroków; ale i tak w konfrontacji z matką naturą każdy przeżyje mniejszy lub większy dreszcz niepokoju wymiksowany z euforią i instynktem zdobywcy...cdn
Śmigło z pierwszego lotu - jeden z moich sentymentalnych talizmanów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz