czwartek, 4 kwietnia 2013

Paralotnie i gips

      Wiosna jest porą, kiedy wraz z narastającą aktywnością słońca (nie mówię tu o roku 2013, lecz 2000;-) wybudzamy z letargu wyobraźnię i tworzymy mniej lub bardziej odważną wizję tego, co uczyni nas szczęśliwszymi (najczęściej ten stan kończy się wczesną jesienią). Samo słońce bowiem nie wystarczy, ono ma być tylko naszym sprzymierzeńcem. 
We frakcji paralotniowej naszego klubu lotniczego wykluł się  pomysł, że nasza brać powinna wykazać się działaniem, a ponieważ motolotniarze nie mogą się uaktywnić nie mając swojego lotniska, należy zacząć skromniej, ale z pazurem. Został rzucony pomysł na zorganizowanie kursu paralotniowego. Prowodyrzy tej akcji dogadali się z włodarzami lotniska w Lisich Kątach, znaleźli ekipę szkolącą i uzgodniono termin majowy. 
Zebrało się 11 śmiałków mających uczestniczyć w szkoleniu. Jednym z nich byłem ja (wyszedłem z założenia, że każda forma bujania w obłokach jest słuszna). Moja rana po zabiegu na przepuklinę jeszcze się nie zabliźniła, więc dręczył mnie mały niepokój, czy na pewno podjąłem słuszną decyzję. 
Szkolenie trwało tydzień, z czego przez pierwsze cztery dni chłonęliśmy teorię plus drobne zabiegi praktyczne, a to z tego powodu, że trafiliśmy na głęboki niż atmosferyczny i w zasadzie nos z hangaru wystawialiśmy w krótkich przerwach pomiędzy opadami, żeby choć na chwilę rozłożyć skrzydła paralotni i zmierzyć się z napełnianiem komór powietrzem. Później następowało suszenie skrzydeł, i tak w kółko...
W końcu czwartego dnia coś drgnęło i pojawiła się nadzieja na pogodę. Zaistniał jednak inny problem, wiatr  zmieniający nieustannie kierunek. Nie był jednak na tyle silny, żeby przeszkodzić mocno już zdeterminowanym, przyszłym zdobywcom przestworzy. 
To był prawdziwy cyrk. Próby pierwszych skoków kończyły się glebą, przeciąganiem po murawie naszych umęczonych ciał, przeprowadzkami w coraz to  inny rejon lotniska. Ponieważ jednak morale stało na wysokim poziomie, jednomyślnie walczyliśmy z żywiołem.
Moim problemem kluczowym okazała się jednak rana po operacji, nie liczyłem się z tak dużym obciążeniem mięśni podczas podrywania paralotni i modliłem się tylko w duchu, żeby nie trafić znów pod nóż.
Następne dni nie przyniosły większych zmian pogodowych, jednak wykonywaliśmy już coraz dłuższe skoki, w sobotę krótkie loty, a przed zmrokiem szybowaliśmy już na pełnej wysokości. Niedziela była dniem jak najbardziej lotnym, niestety wiatr kręcił nadal i dla mnie w tym dniu kariera się zakończyła.
Startowałem przy wietrze odchylonym od osi liny o jakieś 30st i w momencie, kiedy oderwałem się od ziemi skrzydło zaczęło odwracać się od kierunku holu. Ponieważ w pierwszej fazie startu nie mamy jeszcze możliwości sterowania skrzydłem, nie zdążyłem zareagować i po wypięciu liny skrzydło w zasadzie runęło na ziemię, lecąc z wiatrem. Opierając się nogą o murawę, skręciłem staw skokowy i z bałaganem w głowie pojechałem do zaprzyjaźnionego już szpitala.
O ironio! nie trafiłem na stół operacyjny z powodu przepukliny, tylko na repozycję stawu skokowego;-)
Lizałem się więc z podwójnej rany, a mając sporo czasu na przemyślenia, zacząłem cknić mocno za marzeniem niechcący wypowiedzianym podczas pierwszego spotkania klubu- żeby owszem latać, ale niekoniecznie siedząc w obiekcie latającym;-)
Pamiętny kurs nie zakończył się tylko moim wypadkiem. Po moim urazie szkolenie się zakończyło, a było kontynuowane tydzień później na lotnisku naszych instruktorów. Jeden z naszych kolegów doznał tydzień później ciężkich obrażeń, z których wylizuje się pewnie do dnia dzisiejszego. Nie osądzam tu instruktorów,  bo nie mam do tego kwalifikacji, moje wrażenia z tego szkolenia były i są jednak takie, że tempo szkolenia, spowodowane presją związaną z pogodą, spowodowało błędy, które w innych okolicznościach przyrody byłyby do uniknięcia. To trochę tak jak z modelami, które chcemy oblatać pomimo złych warunków meteo. Cóż po euforii zainicjowanej marzeniami, jeśli za tą nie pokorę przyjdzie nam zapłacić utratą tego co stworzyliśmy. Tylko porównanie jest niestosowne, bo w przypadku lotnictwa stawka jest najwyższa..


Tak wygląda pilot paralotni z zepsutą nogą...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz