poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Lekcja fizyki

   
        Ostatnio rozmyślałem ożywieniu silników spalinowych w moich modelach, które niestety odbywają  sen nieco dłuższy, niż zimowy (boję się pomyśleć co będzie, kiedy przyjdzie mi położyć palce na drągach nadajnika). Te bolesne rozważania cofnęły mnie do czasów prehistorycznych, bo 70-tych, by powspominać, jak wtedy odbywała się procedura odpalania silnika. Lekko nie było, bo w zasięgu portfela 13-letniego chłopaka były   najczęściej silniki samozapłonowe (w tamtych czasach nawet posiadanie silnika samozapłonowego było niezłym lansem). Paliwo do moich samozapłonów komponowałem sam w domowym laboratorium, a w komponenty zaopatrywał mnie mój tata, korzystając z uprzejmości zakładowych laborantek (O DZIWO! tam wszystko było dostępne!). Nie wiem, w jakim stopniu wpływ na pracę silnika miało to paliwo, bo z rozruchem bywało różnie, ale nigdy łatwo..
Pamiętam kwaśno-słodką historię z okresu 7 klasy (wtedy było 8), kiedy pochwaliłem się z kumplem naszej fizyczce, że na zbliżającą się lekcję na temat silników spalinowych, możemy ją uatrakcyjnić prezentacją silnika modelarskiego. Pani wyraźnie się ożywiła, MAŁO TEGO!, zrobiła się dla nas nienaturalnie miła. Myślę, że zaoszczędziliśmy jej sporo czasu, który musiałaby poświęcić na przygotowanie się do lekcji i przypomnienie sobie, który suw do czego służy;-)
Wszystko przebiegało zgodnie z planem, od momentu mocowania łoża do stołu byliśmy bohaterami, stroszyliśmy się jak pawiany i zastanawialiśmy, które ze współ-klasistek będą zasługiwały na dotrzymanie nam towarzystwa po lekcjach. Procedura uruchamiania wywoływała odgłosy podziwu, dla wszystkich był to mistyczny seans. Do napełniania zbiorniczka paliwa i zalewania tłoka używaliśmy strzykawki, po sali rozchodził się zapach eteru, czyli atmosfera była jak najbardziej słuszna. Następował później magiczny moment owijania palców kawałkiem tkaniny i kopanie śmigła do momentu kiedy silnik zaczynał reagować, czyli najczęściej kichać, pomrukiwać, odwzajemniać agresję kopnięciami w paluchy i następującym najczęściej bezruchem. W miedzyczasie dokręcaliśmy, odkręcaliśmy przeciw-tłok i iglicę, zalewaliśmy ponownie silnik, i tak w kółko.... Pani zaczęła się niepokoić, bo mijała 30 minuta lekcji, a silnik nie potwierdzał w żaden sposób, że teoria o suwach jest słuszna i sprawdzona. Morale małoletnich wykładowców podupadało, palce pęczniały z bólu... Nie chcieliśmy już nawet opływać w chwałę, tylko na I sekretarza Edwarda! NIECH BESTIA  RYKNIE CHOĆ MINUTĘ! 
Do przerwy zostało 10 minut. W czasie walki z bestią wyłożyliśmy trochę teorii o silnikach, co być może  powstrzymało panią przed przerwaniem operacji. Poza tym i tak niewiele wniosłaby do lekcji, więc przebieg wypadków ją nawet rozbawił. 
W momencie, kiedy nasz duch chylił się powoli ku upadkowi, silnik niespodziewanie zagadał!. Nadal chrypiał, kaszlał, trząsł się razem z naszymi nogami, jednak tym razem magiczne zabiegi regulacyjne przyniosły mu ulgę i klasa mogła zobaczyć na własne oczy, poczuć nozdrzami, usłyszeć uchem, jakim geniuszem był koleś, który wynalazł suwy.
Wprawdzie silnik pracował niecałą minutę (zapomnieliśmy dolać paliwa), ale honor został uratowany, a teoria zwyciężyła!
Za wybawieni z opresji, pani psor uraczyła nas piątkami, nikt jednak nie chciał z nami na temat suwów już rozmawiać... nie przekonaliśmy też nikogo do tego, że modelarstwo, a silniki w szczególności, to zajefajna zabawa. 
Może nie był to spektakularny pokaz, ale nie żałowaliśmy takiej decyzji, bo przynajmniej nie było nudno.
Silnik, który ożywialiśmy, to ruski Rytm 2,5cm. Byłem posiadaczem nad wyraz krnąbrnego egzemplarza (być może cały ten typ tak miał). Latałem później modelem uwięziowym AKROBAT, który "bestia" napędzała i znienawidziłem ten duet za to, co mi robił na ziemi i w powietrzu.
Najgorsze było to, że cierpieniom fizycznym nie było końca, bo 2,5 cm3 generowało na tyle duży moment obrotowy, że każde odbicie śmigła kończyło się sykiem, nie wytrzymywały nawet szmaty którymi owijało się palce.
Wcześniej miałem Perkoza na uwięzi, z silnikiem MK-17 (też ruskim), jednak jego historia była krótka, choć piękna, a silnik mruczał jak nie-ruski. O tym jednak innym razem..

                                                                                                   foto: pfmrc Wojtek WL
                      Tak wyglądała bestia, która miała to do siebie, że czasem dawała się ujarzmić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz