Tak więc kariera pilota paralotni zakończyła się, zanim się zaczęła. Oczywiście nie powinienem "wymiękać" i ciągnąć edukację dalej, ale ponieważ w okresie rehabilitacji po urazie, opętały mój umysł myśli o miniaturowym lotnictwie, temat latania został zawieszony..
W tym czasie powstawały ambitne plany pozyskania dla klubu lotniska. Znaleźliśmy lokalizację, która nie była wprawdzie snem-marzeniem, ale mogliśmy przy zaanektowaniu tego poletka pozyskać przychylność, a nawet pomoc inwestycyjną miasta. Teren byłych pól truskawkowych był lekko "pofalowany" i upodobnienie tego chaosu do lotniska wymagało udziału sprzętu cięższego niż łopata, grabie i kosiarka. Szczęście nas jednak nie opuszczało, gdyż po drugiej stronie drogi stacjonowała eskadra spychaczy pracujących na pobliskim wysypisku śmieci.
Idea latania jest w swej formie czysta jak dusza noworodka, nie spotkaliśmy się więc z wielkim oporem w przekonaniu włodarzy Kwidzyna w temacie słuszności a wielkoduszności takiej pomocy. Prace ruszyły jesienią, wiosną mieliśmy czerpać garściami radość z latania. Ja wprawdzie zawiesiłem sny o lataniu lajf, ale zbroiłem się w gadżety służące do wyniesienia pod obłoki pierwszej w moim życiu maszyny latającej RC, czyli kontrolowanej falami mózgowymi i trochę radiowymi;-)
Część z braci klubowej w tym czasie również nie próżnowała, bo szkoliła się na kursach motolotniowych. Niestety, wypadki z kursu paralotniarskiego skruszyły ducha części załogi, co odbiło się dość boleśnie na populacji kwidzyńskich lotników. Nastąpiło też spore rozproszenie załogi i w zasadzie każdy szedł w swoją stronę, wierząc że i tak wiosną spotkamy się wszyscy na lotnisku.
Budowa wyśnionego lotniska w Bądkach k. Kwidzyna. Byliśmy wtedy dumni z takiego rozwoju sytuacji |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz