piątek, 12 kwietnia 2013

Hacker

       Mój pierwszy kontakt z modelami (w czasach nowożytnych) nastąpił po przygodzie z paralotnią, w czasie rozważań nad sensem życia i budzącym się coraz mocniej instynktem ptaka. Skoro drugie podejście do latania  (w czasach zamierzchłych latałem na szybowcach) nie udało się, to może uda się powrót do  pierwotnego stadium rozwoju duszy lotniczej, jakim były modele. Internet był w powijakach, nie pomógł mi więc w tym powrocie, jedyne co mogłem zrobić, to namierzyć w sieci okoliczne sklepy modelarskie. 
Wybór padł na sklepik Krzyśka Szykowskiego w Starogardzie Gdańskim, dokąd pognałem porzucając wszystkie troski dnia i tworząc już w głowie obrazy wszelkich konstrukcji lotniczych w których byłem zakochany, a które to staną się w niedalekiej przyszłości rezydentami mojego hangaru.
Rozmowa z Krzyśkiem była bardzo rzeczowa i do domu wróciłem z zestawem Trenera Hackera (Swallow), aparaturą, silnikiem i całą resztą gadżetów potrzebnych do tego, aby mój ptak wzleciał w niebo. 
Moja wiedza modelarska na tym etapie była raczej podstawowa, niewiele wiedziałem o RC, nie odparowały jednak po tylu latach tematy związane z samym płatowcem i silnikiem. Kilkanaście konferencji telefonicznych pomogło mi dopiąć temat budowy i magiczny moment docierania silnika nastąpił po tygodniu zmagań. Nie ma się tu oczywiście czym chwalić, bo nie jest sztuką złożyć ARFa i doprowadzić go do lotnego stanu. Dla mnie jednak to było coś więcej niż przyjemność i sztuka klejenia listewek, bo w głowie miałem już widok modelu w powietrzu, nie miałem wiec takich pokładów cierpliwości, żeby przebrnąć przez cały proces twórczy, właściwy "prawdziwkom".
Historia lubi się powtarzać, w tym wypadku powtórzyła się w przypadku silnika. Wbrew zapewnieniom Krzyśka, mój MVVS 7,5ccm okazał się prawdopodobnie dalekim kuzynem Rytma sprzed 25 lat i podobnie jak on, chciał mi udowodnić swoją przewagę nade mną.
Uruchamiałem go wprawdzie duuużo sprawniej niż Rytma, ale już temat regulacji, zagadkowych zachowań, niespodziewanego gaśnięcia był związany z zagadnieniami, których moja głowa nie ogarniała.
Z tak nieudacznie dotartym wstepnie silnikiem udałem się do Starogardu, aby mój nowo poznany kolega Krzysiek nie dopuścił do ukatrupienia modelu na dzień dobry, a pomógł raczej w ujarzmieniu tego cacka i wstępnego przyuczenia do roli pilota.
Moje obawy o silnik okazały się zasadne, bo i sam mistrz nie był w stanie doprowadzić silnika do prawidłowej pracy. Było o tyle poprawnie, że przy cierpliwym kręceniu iglicami, motorek owszem pracował i jak się miało trochę szczęścia, to nawet nie przerywał pracy w powietrzu. cdn...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz